W rodzinie nie było artystów, ale on rysował od dziecka

2019-06-27 19:00:00(ost. akt: 2019-06-26 14:53:02)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

Bogdan Żukowski studia ukończył w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Dyplom obronił w 1993 roku w Pracowni Litografii profesora Lucjana Mianowskiego. Od 1996 prowadzi Galerię pod Belką w nidzickim zamku oraz warsztaty malarskie.
Bogdan Żukowski, malarz, grafik i litograf urodził się w Nidzicy, gdzie skończył szkołę podstawową i liceum. Potem zdecydował, że chce studiować sztuki piękne. Przyznaje, że w jego rodzinie nie było artystów, ale on pamięta, że rysował od dziecka. — W domu było dużo książek z ilustracjami. Ja je uzupełniałem swoimi ilustracjami. Rysowałem z wyobraźni i odwzorowywałem różne obrazy na wklejkach książek i pustych stronach. Nawet jedna taka książka zachowała się. Jest to książka kucharska — opowiada Bogdan Żukowski.

W domu jego babci było dużo książek. Wtedy książka była świętością. — Pamiętam, że babcia przechowywała książki nauczycielki, która o to prosiła w czasie wojny. Była to ilustrowana obrazami polskich malarzy przedwojenne wydanie historii Polski. Nazywała się "Wiedza o Polsce". Nauczycielka nie zgłosiła się po nią. Ja tę książkę mam do tej pory — dodaje.

Zapamiętał także, że w domu babci wisiały oryginalne obrazy, był jakiś pejzaż, jakaś droga, ptactwo nad wodą. On je oglądał i być może to właśnie te obrazy stały się takim bodźcem do samodzielnego malowania.

Na studia dostał się do Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Poznaniu. Była to bardzo dobra szkoła — lata 80-te, a tu wymiany studentów z Holandią i Berlinem
Zachodnim, profesorowie z zagranicy na wykładach.

Początki były trudne, bo miał problem ze znalezieniem mieszkania. Jeden z profesorów wyraził zgodę, żeby zamieszkał przez jakiś czas w pracowni litografii.

— Było to pomieszczenie, w którym była i woda, i kuchenka gazowa, i prysznic. Czułem się tam jak w zwykłym mieszkaniu. Gotowałem, kąpałem się, prałem, suszyłem pranie i drukowałem litografie. Nie musiałem chodzić do szkoły, byłem na miejscu. Pewnego dnia jakaś delegacja zagraniczna przyjechała z wizytą. Rektor oprowadzał ich po pracowniach. Ja akurat zrobiłem pranie.

Rozwiesiłem sznurek od sztalugi do okna i powiesiłem skarpetki, bieliznę, ubrania, ręczniki. A tu nagle rektor z twórcami, chyba z Holandii, wchodzą do pracowni. Zdziwiony sytuacją rektor pyta asystenta co to jest. Asystent Stefan Ficner szybko odpowiada: martwa natura panie rektorze — wspomina Bogdan Żukowski.

Studia trwały 5 lat. Rysunek jest obowiązkowy przez cały okres studiów, bo jest podstawą wszelkiej działalności artystycznej. Później, w zależności czy studiowało się grafikę, malarstwo czy rzeźbę miało się więcej zajęć kierunkowych. Jest jeszcze pracownia wolnego wyboru, gdzie można studiować to, co kogoś interesuje. Na pierwszym roku student musi przejść wszystko, np. zajęcia z rzeźby, malarstwa.

Te studia wyglądały trochę inaczej niż pozostałe. Nikt nie sprawdzał obecności. Studenta rozliczano za prace jakie wykonał. Poza tym studentów w danej pracowni jest niewielu, zaledwie kilku. Panowała jeszcze stara zasada: jest mistrz i uczeń. Trzeba było spieszyć się z zapisaniem do pracowni wybranego profesora, bo miejsc było niewiele. Cała szkoła się znała. Na roku było kilkanaście osób. Na sesję nie chodziło się w garniturach.

— Raz zdarzyło się, że jeden z kolegów na bardzo trudny egzamin z psychofizjologii widzenia poszedł w smokingu wypożyczonym z teatru. To już na wejściu było ha ha. A podczas egzaminu doszło do takiej rozmowy z profesorem, który bardzo dużo palił. Profesor zapytał naszego kolegą we fraku: Czy mogę zapalić? Kolega odpowiedział: Ależ panie profesorze. To jest egzamin, więc ma pan prawo się denerwować — wspomina artysta.

Bogdan Żukowski zanim dostał się na akademię w Poznaniu przez rok studiował wychowanie plastyczne w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Częstochowie, gdzie była bardzo dobrze wyposażona pracownia graficzna. Tam zajmował się wklęsłodrukiem. — Gdy dostałem się do Poznania chciałem kontynuować fascynację tą dziedziną, ale przechodziłem obok pracowni litografii, a jest to bardzo dziwna, trudna, skomplikowana technika. Widziałem jak studenci coś robią i nie miałem zupełnie pojęcia co tam się dzieje. Wszedłem i zapytałem asystenta, czy mógłbym spróbować. I tak się zaczęła moja przygoda z litografią — wspomina Bogdan Żukowski.

Żeby zrobić odbitkę litograficzną student miał zapisane wszystkie czynności jakie po kolei musi wykonać. To jest druk płaski, matrycą jest specjalny kamień wapienny.

— W tym kamieniu nic się nie ryje. Zachodzą w nim przede wszystkim procesy chemiczne. Technika litografii jest ciekawa i bardzo mnie zainteresowała. Na III roku profesor Lucjan Mianowski zaproponował mi w wakacje wyjazd do Krakowa. Drukowałem jego grafiki na wystawę w Japonii. Bardzo dużo się wtedy nauczyłem. Profesor dużo mi tłumaczył, przekazywał mi swoją wiedzę bezpośrednio - jak w dawnych pracowniach. Obok ciężkiej pracy —wieczorne zwiedzanie Krakowa i poznawanie kolegów i przyjaciół profesora m.in. Piotra Skrzyneckiego, czy Piotra Krakowskiego - autora podręcznika, z którego uczyliśmy się o sztuce najnowszej.

Czas studiów to czas wielu doświadczeń i poznania niezwykłych ludzi. Na III roku poznał poznańskiego poetę Tadeusza Żukowskiego. Nazwisko znane było mu wcześniej, bo jeszcze w liceum kupił jego tomik poezji pt. "Ucho Van Gogha". — To samo nazwisko, i jeszcze dziedzina sztuki, która mnie interesowała. Pamiętam, że mieszkałem wtedy w galerii "Wielka 19".

Moim obowiązkiem było jej otwieranie. I któregoś dnia do galerii wchodzi człowiek, ogląda wystawę, przedstawia się Tadeusz Żukowski. Ja też się przedstawiam - Bogdan Żukowski. I tak się poznaliśmy. Tadeusz wtedy pracował w wydawnictwie "Instytut Zachodni". Kiedyś siedzieliśmy z przyjaciółmi na rynku Starego Miasta. Przychodzi Tadeusz i mówi: Bogdan wpadnij jutro do wydawnictwa. Zrobisz mi okładkę do książki, ja na to, że nie mam o tym pojęcia, że nigdy tego nie robiłem. Usłyszałem od niego: no to zrobisz. I tak zaczęła się moja przygoda z projektowaniem graficznym. Wkrótce powstało w Poznaniu prywatne wydawnictwo SAAW.

— I tam przez 2 lata robiłem dla tego wydawnictwa okładki. To także ciekawe doświadczenie. Spotykałem się z autorami książek. Pamiętam spotkanie z reżyserem Andrzejem Maleszką. To człowiek o niesamowitej podzielności uwagi, potrafił jednocześnie rozmawiać z fotografem, z dziewczyną robiącą korektę i ze mną, komentując najnowszy niezmontowany jeszcze film. Ale panował nad wszystkim. Tylko czasami prosiłem go, żeby mówił trochę wolniej.

Wówczas zrobienie okładki było trudne. Na przykład drukarnia miała tylko kilka krojów czcionki i trzeba było się albo dostosować, albo ręcznie tak to wykonać, żeby poszła moja czcionka — mówi Bogdan Żukowski. Jego profesorem od historii kultury był Rafał Grupiński, obecnie znany polityk Platformy Obywatelskiej, wówczas poeta publikujący w paryskiej "Kulturze". — Wspaniały człowiek o bardzo szerokich horyzontach. W jednej pracowni przez kilka lat byłem z Piotrem Najsztubem — dodaje.

Jeszcze jedno wspomnienie. — Przed słynnymi wyborami 4 czerwca 89 do pracowni litografii przyszedł profesor Wojtek Müller i powiedział: "Wybory! Panowie nie macie zajęć -trzeba drukować plakaty!" We dwóch z kolegą Arturem drukowaliśmy dwa dni i dwie noce z małymi przerwami na odrobinę snu dwukolorowe plakaty wyborcze na prasie litograficznej - jak w końcu XIX wieku. Żałuję, że nie zachował się żaden egzemplarz — wspomina Bogdan Żukowski.

Studiowanie na akademii sztuk pięknych to wielka przyjemność. Człowiek uczy się tego, co go interesuje i czym się fascynuje. — Ja koniecznie chciałem jeszcze zostać na uczelni, bo było jeszcze tyle ciekawych rzeczy do zrobienia. Nie mogłem powtarzać ostatniego roku, bo miałem średnią powyżej 4. Jedynym wyjściem było niewzięcie udziału w obowiązkowym plenerze. I tak zrobiłem. Nie pojechałem i nie otrzymałem absolutorium. I powtarzałem V rok studiów. Ukończyłem je ze średnią 5 — mówi.

Po skończeniu studiów wrócił do Nidzicy. Zrezygnował z proponowanej mu asystentury w UMK w Toruniu. — Byłem nawet na rozmowie w tej sprawie. Miałem tam zostać, ale któregoś dnia przyjechałem pociągiem z Poznania do Nidzicy. W pociągu gorąco, duszno. Dojechałem do Olsztyna, potem pociąg do Nidzicy. Nad ranem szedłem z dworca przez park i powaliło mnie powietrze i śpiewające ptaki. Następnego dnia wyszedłem do miasta. Od czasu do czasu przejechał jakiś samochód. Nikt się nie spieszy. I zdecydowałem- zostaję. Miałem dosyć życia w wielkim mieście — wspomina. Poza tym poznał Beatę, która została później jego żoną.

W Nidzicy najpierw uczył plastyki w liceum. — Wtedy były takie czasy, że nauczyciel mógł sam ustalić program nauczania. I ja z tego skorzystałem. Doszedłem do wniosku, że młodzież jest "za poważna" do zajmowania się rysunkiem czy malarstwem. Postanowiłem nauczyć ich historii sztuki. Uważałem, że uczeń liceum powinien posiadać podstawową wiedzę z tej dziedziny — wyjaśnia.

Później rozpoczął pracę w Nidzickim Ośrodku Kultury. Najpierw prowadził pracownię fotograficzną. — To też doskonała przygoda. To były jeszcze czasy, w których młodzież się czymś interesowała. Moją uczennicą była m.in. Justyna Radzymińska. Prowadziłem także pracownię plastyczną dla dzieci. Wprowadziłem zajęcia z linorytu, powstawały kapitalne prace, ale dzieci mają to do siebie, że w pewnym wieku już im się nie chce, albo kończą szkołę i wyjeżdżają. Dlatego zacząłem prowadzić pracownię malarską dla młodzieży i dorosłych — mówi.

Oprócz tych zajęć zajmował się także litografią. — Miałem szczęście, bo dostałem 3 kamienie, kupiłem prasę litograficzną jeszcze na studiach i robiłem odbitki litograficzne. Teraz zajmuję się tylko projektowaniem graficznym i malarstwem — mówi Bogdan Żukowski. Miał kilkanaście wystaw indywidualnych. Uczestniczył w wielu grupowych i zbiorowych prezentacjach. Jak mówi, każda wystawa jest ważna, bo artysta pokazuje siebie. — Jedną z ważniejszych była zbiorowa wystawa (z okazji 200 lecia wynalezienia litografii) w Warszawie i w Pradze. Byłem tam jedynym twórcą "z małego miasteczka". Pamiętam również wystawę w Warszawie w galerii "Schody". Ludzie oglądają moje obrazy z zaciekawieniem, zadają pytania. Dla mnie jest to także pewien sprawdzian — mówi.

W 1996 roku pojawił się pomysł zorganizowania Biennale litografii. — Wspólnie z Tadeuszem Pfeifferem nawiązaliśmy kontakt z twórcami zagranicznymi z Niemiec, Estonii, Łotwy, Litwy. Ale na tym jednym biennale się skończyło. Zostało jednak miejsce i szkoda, aby stało puste. W rozmowie z dyrektor Barbarą Przybyszewską pojawił się pomysł, aby organizować cykliczne wystawy. Nazwę "Galeria pod Belką" wymyślił Jacek Goryński. Wspierał nas przyjazny sztuce ówczesny burmistrz Janusz Smoliński. I tak 23 lat temu powstała galeria w nidzickim zamku — wspomina Bogdan Żukowski.

— Poprzez prywatne "graficzne" znajomości zawitało do naszego małego miasteczka wielu znanych i uznanych twórców min. Franciszek Starowiejski, Rosław Szaybo, Stanisław Wieczorek, Józef Wilkoń, Irena Snarska, Andrzej Cisowski, wielu profesorów Akademii Warszawskiej, środowisko olsztyńskie, artyści z zagranicy. Można tu wymieniać i wymieniać. 23 lata to kilometry schodów— mówi Bogdan Żukowski.


Zapraszamy na wernisaż wystawy Bogdana Żukowskiego!
28 czerwca o godz. 18:00 w Galerii pod Belką odbędzie się wernisaż wystawy Bogdana Żukowskiego. Zapraszamy!

roz


Czytaj e-wydanie

Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. Swoją stronę założysz klikając " Tutaj ". Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Igor Hrywna

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5